W kolejce do pacjenta

50%
07 paź 2024

Uniwersytet medyczny to nie szkółka zawodowa.


 Z prof. dr hab. n. med. Tomaszem Szczepańskim, Rektorem Śląskiego Uniwersytetu Medycznego rozmawia Piotr Biernat

Myśli Pan Profesorze, że po tym, gdy o kształceniu lekarzy tyle ostatnio publicznie mówiono, jest jeszcze coś do powiedzenia?

Cały czas jest coś do powiedzenia, a hasłem kluczowym jest jakość. Powinniśmy wciąż dbać o to, aby była jak najwyższa, a z drugiej strony aby program kształcenia był dostosowany do zmieniającej się rzeczywistości. Zawsze marzyliśmy o tym, aby mieć dostęp do najnowocześniejszej  światowej wiedzy i nadal jest to nasz cel.

Panie Rektorze, gdy spotyka Pan studenta pierwszego roku medycyny na pańskim uniwersytecie, to co mu Pan mówi? Że ma zagwarantowaną pracę  i czeka go świetlana przyszłość w medycynie? Czy od razu odziera go Pan z ideałów, mówiąc o ciężkich studiach, po których jeszcze trudniejsza będzie praca?

Staram się mówić studentom, że dostaną taką wiedzę i umiejętności, że w przyszłości  łatwo znajdą pracę w zawodzie lekarza. Wprawdzie mówi się, że w związku z dużą liczbą uczelni kształcących lekarzy, czeka nas za dziesięć lat ich nadprodukcja, ale zobaczymy jak to będzie. Mówię im też, że  uniwersyteckie studia medyczne to nie szkółka, gdzie będziemy do głowy studenta wrzucać różne informacje. Nasze medyczne studia, to przede wszystkim tworzenie możliwości, aby student w sposób aktywny jak największą ilość wiedzy pochłonął.

- Nadal medyczne studia cieszą się bardzo dużą popularnością. Podczas rekrutacji wychodzi na to, że na jedno miejsce jest bardzo wielu kandydatów. Co dziś pcha młodych ludzi na studia lekarskie? 

- Na pewno wciąż wysoki prestiż zawodu lekarza. Dobry, lubiany i profesjonalny lekarz jest w naszym społeczeństwie doceniany. Myślę, że to główny powód przyciągający młodych do studiowania medycyny. Wcale nierzadko spotykam osoby, które kierują się ideałami pomocy drugiemu człowiekowi. Na drugim biegunie są  ludzie zainteresowani  tylko gwarantowaną i dobrze płatną pracą pozwalającą co najmniej  na średni lub wysoki poziom życia.

Czy w nauczaniu przyszłych lekarzy widzi Pan Rektor już zmiany pokoleniowe?

Oczywiście. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że najnowszą generację studentów cechuje przede wszystkim duża wrażliwość. Dla mnie i wielu moich współpracowników na uczelni to nowa sytuacja, gdy  przedstawiciel samorządu studenckiego wskazuje nam, że w  coraz większym stopniu niezbędna jest studentom pomoc psychologiczna, czy nawet psychiatryczna. Widzę, że stosując doczasowe bardzo wymagające zasady i reguły nauczania łatwo młodych ludzi zniechęcić do zawodu lekarza. Skoro oni tak się zmienili, to my musimy też zweryfikować nasze podejście do nich. Wielokrotnie,  jako rektor, spotkałem studentów, którzy, o wiele częściej niż w poprzednich pokoleniach, potrzebują pozytywnego wsparcia, mądrej motywacji. 

Gdy przygląda się Pan studentom, to widzi, którzy z nich zostaną naukowcami, a którzy pójdą drogą praktykujących lekarzy? 

Obserwuję ich zdolności komunikacyjne. Czasem one mówią najwięcej. Żeby być dobrym lekarzem trzeba umieć rozmawiać z pacjentem, wysłuchiwać go cierpliwie i mądrze diagnozować. Ten kto to potrafi robić, ten najlepiej  czuć się będzie w roli lekarza praktyka. Z kolei osoby decydujące się wyłącznie na karierę naukową to wyjątki. Oni też swoje predyspozycje prezentują już w pierwszych latach studiów. Ale najczęściej nasi absolwenci wybierają drogę lekarza praktyka, z dodatkowymi możliwościami rozwoju naukowego.

Studia medyczne to wciąż katorżnicza praca wymagająca wielu poświęceń. Czy  w dzisiejszych czasach  dotychczasowy program dydaktyczny nie wymaga zmian? Rezydenci o to już od dawna apelują, twierdzą że studia medyczne są przeładowane teorią i za mało w nich praktyki. 

Czynnikiem ograniczającym reformy jest liczebność grup studenckich. W tej chwili preferujemy 6 - osobową grupę  na zajęciach klinicznych, choć z góry wiadomo, że ci studenci będą w życiu oddziału uczestniczyli biernie. Będą mogli co najwyżej rozmawiać z pacjentami. Nie jesteśmy w stanie obecnych wieloosobowych grup włączyć do pracy w klinikach. To limituje chęci upraktycznienia naszych studiów. Ideałem byłyby zajęcia w grupach 2-3 osobowych. Wtedy przyszli lekarze mogliby faktycznie asystować swojemu opiekunowi w trakcie całodziennej pracy. Oczywiście praktyka nie może odbywać się kosztem zajęć teoretycznych, wykładów, seminariów, ćwiczeń. Na razie praktyczne nauczanie jest zarezerwowane dla staży podyplomowych. Na pewno  jednak czeka nas wkrótce dyskusja o tym, czy ze zmianami w programie nauczania musimy czekać na siódmy rok studiów, czyli na staże podyplomowe. W wielu europejskich krajach takich staży już nie ma. Zatem pytam czy nie lepiej jest, aby przeznaczone na te staże pieniądze przeznaczyć na upraktycznienie zajęć  już na szóstym roku medycyny? Tak, aby po skończeniu uczelni lekarz mógł szybko rozpocząć kształcenie specjalistyczne.

Jeszcze nie tak dawno nie do pomyślenia było żeby anatomii uczyć się bez kontaktu ze zwłokami w prosektorium, a dziś  w nauczaniu  lekarzy pojawiły się plastikowe symulatory, specjalne wirtualne stoły do nauki anatomii. Myśli Pan Profesor, że taka tendencja będzie się rozwijała?

Moim zdaniem powinny pozostać zajęcia klasyczne w prosektorium oraz  w przypadku dyscyplin diagnostycznych (histologia, patomorfologia) przy użyciu mikroskopu i oglądaniu preparatów. Ich przydatność dla lekarza zweryfikują wybrane specjalizacje. Osobiście nie wyobrażam sobie chirurga, który nie ma bardzo mocnych podstaw anatomicznych zdobytych nie wirtualnie, ale w prosektorium. Teraz  jednak jest taki czas, że musimy znaleźć złoty środek, aby pogodzić klasyczne metody nauczania medycyny z wirtualnymi coraz bardziej nowoczesnymi narzędziami. Czasem śmiejemy się, że młodzież te narzędzia szybciej opanowuje niż prowadzący zajęcia. Dlatego jestem zwolennikiem racjonalnego łączenia w medycynie świata klasycznego z nowoczesnym.

Awantura o szkoły prywatne posiadające kierunki lekarskie rozpoczęła się kilka lat temu, ale w ostatnim roku  stała się jeszcze bardziej gorąca. Jaki model uczenia przyszłych lekarzy zwycięży?

Podstawowym pytaniem jest. czy w nauczaniu medycyny chcemy mieć model akademicki, czy zawodowy. Ta dyskusja się toczy. Baza szpitalna i kliniczna, duże wielospecjalistyczne i nowoczesne szpitale, z których korzystają akademickie uczelnie stwarzają studentom o wiele lepsze warunki nie tylko do zdobycia podstawowej wiedzy, ale i do rozwoju przyszłego lekarza, zapoznania się z najnowszymi osiągnięciami medycyny. Zupełnie inna  jest rzeczywistość w mniejszych szpitalach np. miejskich lub powiatowych zajmujących się działalnością leczniczą i nie biorących udziału w życiu naukowym, czy w tworzeniu standardów medycznych. Z mniejszych szpitali korzystają prywatne szkoły medyczne. I to uważam jest największe niebezpieczeństwo, że absolwent takiej szkoły medycznej będzie pozbawiony szerszego, bardziej dogłębnego spojrzenia na medycynę. 

 Z punktu widzenia pacjenta, to nie wygląda dobrze. Będziemy mieli co najmniej dwie kategorie lekarzy. Uniwersyteckich i po innych szkołach. Jak ich rozróżnić? Czy ci po szkołach zawodowych rzeczywiście będą gorszymi lekarzami?

Tego nie zakładam a priori. Po to są działania Państwowej Komisji Akredytacyjnej, żeby zapewnić odpowiednią jakość kształcenia w ramach tego samego programu. Myślę, że nierealne są postulaty, aby na lekarskiej pieczątce informować jaką uczelnię skończył lekarz. Natomiast przy ubieganiu się lekarza o pracę, na pewno będzie to ważne. 

Wielu młodych lekarzy po skończeniu studiów od razu chce dobrze i łatwo zarabiać. Tymczasem do nauki takich specjalizacji jak np. chirurgii niedługo nie będzie  chętnych. Za duże wymagania, zbyt ciężka fizyczna praca… A średnia wieku chirurgów jest coraz wyższa.

Niekoniecznie decyduje o tym strach przed wysiłkiem fizycznym, a być może bardziej obawa przed odpowiedzialnością. Specjalizacje zabiegowe niosą zdecydowanie większą odpowiedzialność prawną lekarza. Dzisiejsze pokolenia  młodych lekarzy nie chce podejmować takiego ryzyka. Widzę, że ta tendencja się rozwija. Coraz mniej jest np. chętnych do objęcia stanowiska ordynatora, bo to też oznacza większą odpowiedzialność. Decydując się na pracę lekarze biorą pod uwagę coraz bardziej wymagających pacjentów. Tymczasem dla młodych lekarzy najbardziej doceniany jest komfort pracy.

Panie Rektorze, czego młodzi ludzie nie potrafią po studiach?

Ja  często tak odpowiadam na to pytanie, że na studiach uczymy się reguł,  a kiedy zaczynamy pracę lekarza uczymy się wyjątków od tych reguł. Trzeba  więc mieć oczy szeroko otwarte, żeby zobaczyć coś, co powinno być typowe dla konkretnej choroby, a w konkretnym przypadku takie nie jest.  Ponadto lekarz po studiach nie od razu rozumie, że pacjent nie może czekać, tylko trzeba szybko działać objawowo, a nie oczekiwać z działaniem kiedy objawy choroby przejdą przez podręcznikowe analizy diagnostyczne. Dlatego zderzenie uczelnianej rzeczywistości z praktyką lekarską czasem aż boli.


Źródło: ProMedico – Gazeta Śląskiej Izby Lekarskiej
Dane wysyłającego: Agata Pustułka

Najnowsze wiadomości
© Śląski Uniwersytet Medyczny w Katowicach, Portal SUM