Poznaj historie osób, które ze Śląskim Uniwersytetem Medycznym związały się już wiele lat temu – najpierw studiując, dziś pracując. To wspomnienia wyjątkowych ludzi – pełnych pasji i chęci do dzielenia się dziś swoją wiedzą z kolejnymi studentami SUM.
prof. dr hab. n. med. i n. o zdr. Monika Adamczyk-Sowa – Kierownik Katedry i Kliniki Neurologii Wydziału Nauk Medycznych w Zabrzu. Prywatnie – mama 19 letniej-Agaty i 15-letniego Piotra; żona Pawła, docenta laryngologa z Kliniki w Zabrzu. Lubi jazdę na rowerze, żeglarstwo, jazdę na nartach, karaoke i wymyślanie nowych przepisów kulinarnych.
Nasze studia to czas przełomu stulecia, a nawet tysiąclecia; czas wielkich przemian i otwarcia na zagranicę.
Kiedy wracam pamięcią do lat studenckich na Wydziale Lekarskim w Zabrzu, który ukończyłam w 2002 roku, wracam do czasu pięknych przeżyć, przede wszystkim tych związanych z nauką medycyny i nawiązywaniem przyjaźni na całe życie. W moich myślach przywołuję przede wszystkim kampus akademicki w Rokitnicy.
Wróciliśmy tam już jako lekarze i młode małżeństwo, gdzie mieszkaliśmy przez kilka lat w hotelu asystenckim, pracując w katedrze fizjologii. Tam stawialiśmy pierwsze kroki w dorosłe życie, tam pojawiły się nasze dzieci. Znamy Rokitnicę o różnych porach roku – od rzucania śnieżkami, poprzez ukwiecone stare rododendrony przed Fizjologią, po złoto-miedziany park z kasztanami i prawdziwkami… Dla mnie to miejsce bardzo bliskie sercu, niezwykłe. Wiele osób ceni je za wyjątkowy panujący tu mikroklimat.
Studiowanie na zabrzańskiej medycynie było wtedy nie tylko zgłębianiem wiedzy, ale także bogactwem anegdotycznych historii, z których tylko niewielka część nadaje się do upublicznienia :)
Pamiętam z anatomii wejściówki na ćwiczenia tzw. „szpilki” wbijane w różne miejsca mocno już zużytych preparatów. Pamiętam, egzamin z higieny, gdzie o 2 rano ustawialiśmy się w kolejce przed willą, aby od 3:30 móc przystąpić do zdawania, bo to podobno według Pana Profesora „najlepszy czas na konstruktywne myślenie był” :)
Wierzyliśmy, że po zdaniu farmakologii, którą uważaliśmy za pomost miedzy teorią a kliniką będzie już z górki. Ale zarazem farmakologii baliśmy się najbardziej. Uczyliśmy się i układaliśmy piosenki do melodii znanej szanty, parafrazując jej oryginalny tekst. Do dzisiaj mam go w pamięci:
„Jestem asystent z farmy znany, jestem groźny Sandokan,
Na pierwszej lekcji was nie straszę, potem zaczniecie się mnie bać.
Ja wszystkie książki przeczytałem, i skrypty przeleciałem też,
Jeśli tego nie przerobisz, to na wrzesień siły mierz…”
Zajęcia kliniczne to akademiki „na Skłodowskiej”, klub studencki Pean i „Turystyczna Akademia Medyczna” – Zabrze, Bytom, Sosnowiec, Katowice, Gliwice…
Wielką atrakcją były bloki zamknięte z ginekologii. Czekaliśmy na nie z zaciekawieniem. Głodni wiedzy, spragnieni integracji. Mieszkaliśmy wspólnie w dużych, wieloosobowych pokojach. Układaliśmy sobie dyżury. Losowaliśmy kto będzie w nocy wzywany na blok, a kto miło spędzi czas na nocnych rozmowach i grach.
Będąc na pierwszym bloku z psychiatrii, rozpoczęliśmy seminarium, prowadzonym jak się później okazało, przez pacjenta oddziału. Słuchaliśmy z dużym zainteresowaniem, pewnie nikt by się nie zorientował, bo już nawet mieliśmy zapowiedziane tematycznie związane kolokwium, gdyby nie prawdziwy asystent, który przerwał te zajęcia.
Ale oczywiście studia w Zabrzu, to była nie tylko nauka.
To czas reaktywowania i prowadzenia gazety studenckiej „Zez”. Wspólnie z mężem Pawłem (aktualnie doc. w Klinice Laryngologii w Zabrzu) oraz kolegami z „lekarskiego i stomy” redagowaliśmy to pismo. Początkowo wydawaliśmy je metodą chałupniczą – powielając na kserokopiarkach w rektoracie. Później dzięki wsparciu władz uczelni oraz zaprzyjaźnionym m.in. „Pani B”, duszpasterstwu akademickiemu, reklamie kina „Roma” i kina „Marzenie” udało się je już drukować nawet w wersji kolorowej.
Dużą satysfakcję dało nam z Pawłem założenie chóru studenckiego. Zaprosiliśmy do współpracy koleżanki i kolegów, których znaliśmy z różnych imprez i wiedzieliśmy, że mają doskonałe głosy. Dziekana poprosiliśmy o możliwość naprawy pianina w akademicku „3” w Zabrzu, które z radością odkryliśmy w sali telewizyjnej. Dyrygentem został mąż naszej koleżanki Agnieszki - Leszek, który był profesjonalnym muzykiem. Śpiewaliśmy różny repertuar – zarówno na uroczystościach uczelnianych, ale także na szantowisku.
Z perspektywy czasu, sięgając pamięcią do okresu studiów, pomimo ogromu nauki i ciężkiej pracy, wspominam te lata z łezką w oku, jako niezwykle barwne i beztroskie.
Od ponad 25 lat stale jestem związana z naszym zabrzańskim Wydziałem Lekarskim. Zabrze to kolebka naszego Uniwersytetu, miejsce w którym wszystko się zaczęło i gdzie historia styka się z teraźniejszością. Ale, to co bez wątpienia zawsze wyróżniało Wydział Zabrzański to ludzie. Dziękuję dobremu losowi, że ta uczelnia stała się moją Alma Mater.